Śladem Wierzb 5.0 – relacja team Mechaty

Po dłuższej przerwie ujeżdżania czteronapędowego auta, zapragnęliśmy wraz z żoną powrócić do turystyki bezdrożami – tym razem jednak ekipą powiększoną o dwóch zacnych maluchów. Stwierdziłem, że Internety są studnią wszystkiego, więc najzwyczajniej w świecie wyszperałem w wyszukiwarce kilka pomysłów na trasy, część odcedziłem i koniec końców, postawiłem na Śladem Wierzb… No i bach… Mamy to!
To, to znaczy jakąś pierwszą trasę, która była po drodze i która na start nie wymagała wyciągarki, emteków, zwolnic, blokad i czego tam jeszcze do ratowania z opresji. Innymi słowy – sprzęt świeży, generalnie nieprzygotowany i nietestowany, więc wjazd w ewentualne błoto miał odbyć się lajtowo. Tym bardziej, że jechaliśmy na jedno auto. Tym sposobem dobraliśmy Śladem Wierzb 5.0. I faktycznie – pewną improwizację tam widać ? Choć koniec końców wszystko pasuje i klimatem i zabudowaniami i jednocześnie ich brakiem i tematyką. Jest moc.
Ponownie skompletowałem dawno nieużywane apki… baaa… nawet nie wziąłem papierowej mapy, bez której niegdyś nie ruszałem się z miejsca. Odświeżyłem i na nowo ogarnąłem Oruxa, załadowałem trasy, ładowarki do telefonu i tabletu i dzida… wyruszyliśmy na Truskaw.
Kostki brukowej na szczęście wciąż nie wyasfaltowali, więc jakoś tak swojsko się zrobiło – dodatkowo zweryfikować mogliśmy wszystkie śrubki – jak na tej drodze nie odpadną, znaczy się przykręcone ?

Za to Muzeum w Palmirach od naszej ostatniej wizyty przeszło całkowitą metamorfozę – gdzieś w myślach przeleciał mi jakiś stary budynek sprzed lat, po czym skręciłem, a tu całkiem nowy parking, na którego końcu wyrasta nowoczesny, betonowy budynek z rdzawymi obiciami. Miejsce szczególne – warto wstąpić…
Śmignęliśmy dalej, pośród lasów, trochę przy gdańskiej i znów na szutry… aż po wieś Cisowe… i aż nam dech zaparło. Tego nie można nie odwiedzić. Niegdyś całkiem spora wioska, dziś niemal bezludna z zaledwie kilkoma chatami i mnóstwem pięknych terenów. I piwnic. Już zaryglowanych i zarezerwowanych dla nietoperzy (sic!). Jedźcie tam! Tylko spokojnie, bez hałasu, nie przeszkadzając nikomu i niczemu. Polecam całym sercem.
Dalej powróciliśmy zadupiami, aż do Kampinosu i tam trasę musieliśmy już lekko zmodyfikować, bowiem popełniliśmy podstawowy błąd – nie zabraliśmy sensownego prowiantu – następnym razem musthave!
Trasę zdecydowanie polecamy, jako niedzielny lajcik. W porze suchej do objechania niemal czymkolwiek.

Team Mechaty

Dodaj komentarz