Rumunia – Majówka 2017 – dzień 1-2

Dzień pierwszy i drugi – dojazd do Rumunii.

 



Plan był prosty. Spakować się wcześniej i wyjechać w sobotę wcześnie rano, by ominąć klasyczne długoweekendowe korki. Wyjechaliśmy niemalże zgodnie z planem i już około 13 byliśmy w pierwszym korku na trasie wylotowej z Warszawy. Jadąc poprzez Grójec, Radom, Ostrowiec Świętokrzyski, Tarnobrzeg, Krosno, po ponad ośmiu godzinach pokonaliśmy 380km i dojechaliśmy do przejścia granicznego w Barwinku. Już na Słowacji doszliśmy do wniosku, że ze względu na późną porę i totalne zmęczenie nie damy rady dojechać do celu i w okolicy Vranov nad Topľou zaczeliśmy szukać noclegu. Niestety, wszystkie okoliczne pensjonaty oraz hotele były pozajmowane, o dziwo nie przez turystów, a gości weselnych. W kolejnym pensjonacie uzyskaliśmy informację o pizzerii, w której można znaleźć również nocleg. I tak, w okolicach 24 zatrzymaliśmy się w Albion Pension & Restaurant. Miejsce było dość specyficzne, na szczęście rano nasze obawy co do rodzaju tego przybytku rozwiały dość liczne dziecięce akcenty.

Wcześnie rano, po jednej z gorszych jajecznic jakie jadłem w życiu, ruszyliśmy w kierunku Węgier i Rumunii. Granicę Słowacko-Węgierską naprawdę jest łatwo przegapić, znajduje się przy niewielkiej rzeczce w miejscowości Pácin. Na Węgrzech zrobiliśmy drobne zakupy (polecam wino Cserszegi Fűszeres), zatrzymaliśmy się w szczerym polu na rozprostowanie kości oraz kawę w okolicy Zsarolyán i po pięciu godzinach od wyjazdu z Vranov nad Topľou pojawiliśmy się na przejściu granicznym w Petea.



Nudna droga z Węgier do granicy Rumuńskiej

Granica Węgiersko-Rumuńska

Młodym zostały sprawdzone paszporty, dorosłym dowody osobiste i dokumenty samochodów i bez żadnych problemów w końcu znaleźliśmy się w Rumunii. Po odwiedzeniu bankomatu w Satu Mare, skierowaliśmy się do Sapanty. Wbrew wcześniejszym obawom, wioski i miasteczka były bardzo czyste i schludne, pomimo widocznego w wielu miejscach ubóstwa. Szczęki nam opadły w Certeze, które wygląda niczym brat bliźniak Beverly Hills.

Certeze
Certeze

Wyjeżdzając z Huta Certeze wjechaliśmy na pierwsze serpentyny, na których przypomniałem sobie o swoim lęku wysokości :). Na całe szczęście trasa minęła nam bez większych problemów i dość szybko znaleźliśmy się w Săpânța.

Brama Maramureska

Punkt obowiązkowy, czyli cmentarz, był dość mocno oblężony przez turystów, jego zwiedzanie zajęło nam kilkanaście minut, ponieważ chłopcy uparli się na poszukiwanie najstarszego nagrobka.

Galeria: Sapanta

Po cmentarzu musieliśmy pojechać jeszcze na najbliższą stację benzynową (w Syhot Maramoski, 20km na wschód od Sapanty), uzupełnić paliwo i zrobić ostatnie zakupy spożywcze. W końcu, tuż przed 19:00 w niedzielę wjechaliśmy w teren w poszukiwaniu miejsca na nocleg.

Najpierw jednak musieliśmy odwiedzić przed zachodem słońca punkt widokowy na Sapantę. Mijając stada owiec, jadąc przez strumienie i kamienne drogi w końcu dotarliśmy na sam szczyt. Samego widoku nie da się opisać, dlatego polecam poniższa galerie zdjęć.

Galeria: Widok na Sapantę

 Po zjechaniu na dół rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca na obóz. Pierwsze, które nam przypadło do gustu, znajdowało się w malowniczej okolicy, niestety po podjechaniu okazało się, że całe jest spalone. Po kilku minutach kręcenia znaleźliśmy w końcu miejsce według nas idealne. Szybko rozbiliśmy namioty, rozpaliliśmy ognisko i po kolacji poszliśmy spać.



Zjazd z punktu widokowego, poszukiwanie obozu i noc
 

Dodaj komentarz